Szkocja – piękny kraj, ale odradzam biwakowanie na wiosnę!

Wraz z 2 kumplami mieliśmy jechać do Szkocji na 5 dni. Oni chcieli robić setki zdjęć i doskonalić techniki „time lapse”, zbierać materiał do swojego projektu (znów time lapse), robić foty natury i drogi mlecznej z dala od źródeł światła. Ja miałem robić setki zdjęć żeby doskonalić swoje bardzo powierzchowne umiejętności robienia zdjęć. Chłopaki mieli sprzęt kosmiczny, Nikony serii 7000 coś tam, po kilka obiektywów, szynę do robienia time laps (a jakże!) i inne zabawki testowane w NASA, ja jako początkujący miałem Nikona 3200 z jednym standardowym obiektywem i dużo chęci. Przed wyjazdem kupiłem dodatkową baterię do aparatu i buchnąłem kartę pamięci ze starej nawigacji w razie gdyby mi zaczynało brakować miejsca na 8 GB w aparacie.


Koledzy Zdzisław oraz Naza (imiona prawdziwe) byli przygotowani na biwakowanie, nabyli wcześniej namioty, fajercug (butla gazowa z palnikiem, ale nazwa jak przedwojenny pociąg ekspresowy), i inne rzeczy potrzebne w starciu z naturą. Ja wziąłem jedzenie, sporo ciuchów bo nie chciałem śmierdzieć za to zapomniałem zegarka, czapki i rękawiczek. Wycieczka miała trwać od piątku do środy, celem było Isle of Skye i kilka miejsc po drodze. Ruszyliśmy w piątek ok 21.08 po tym jak Zdzisław mnie odebrał z Leicester, spakowaliśmy moje graty, jego graty w Sheffield, potem jeszcze graty Naza, zrobiliśmy końcowe zakupy w Tesco, zatankowaliśmy japońską bestię Zdzisława i ruszyliśmy. Moje obawy, które narastały od kilku dni zostały natychmiast potwierdzone: będziemy jechać przez noc, ok. 6 h, prześpimy się w samochodzie i od rana atak. Spanie nie w łóżku to żadne spanie, ale nie chciałem psuć  entuzjastycznej atmosfery zbliżającej się przygody, więc nie marudziłem. Przyzwyczajony do szybkiego kładzenia się spać i do wczesnego wstawania zgasnąłem jak świeca na wietrze, męczyłem się na siedząco, ale trochę pokimałem. Zamiana z Nazą i przeskok na tylne siedzenie, gdzie podróżował pies Zdzisława, zamiast zwiększonej wygody przyniósł tylko zwiększoną ilość białej sierści i wyraźniejszy zapach psiego oddechu. Zero snu od tego momentu. Spanie skończyło się całkowicie jak się zatrzymaliśmy na jakiś czas i brakło usypiającego szumu kilometrów uciekających spod niedawno wymienionych opon samuraja. Na szczęście długo to nie trwało, Zdzisław przestał gadać przez sen, Naza powitał go radosnym „Kurwa, nie spałem ani minuty” po czym ruszyliśmy dalej. Pierwsza miejscówka ukazała się naszym oczom tuż po 5 rano, robiło się szaro, wiosna jakoś nie mogła dojść w te rejony, było zimno jak cholera. Zaczęliśmy szykować ucztę zrobioną na podstawie słoików fasoli z polskiego sklepu oraz ognia z fajercugu. Pies znalazł martwego ptaka, zeżarł go zanim Zdzisław (właściciel) się zorientował po czym wyrzygał go szybko. W tej malowniczej scenerii wciągnęliśmy to co udało się odgrzać.


uczta


Fasola po bretońsku była pyszna, jedzenie jedną łyżką i picie parzonej kawy ze zbyt dużą ilością słodzika nie dało rady zabić tego smaku. Niewyspanie, piekące oczy i dotkliwy chłód jeszcze nie przeszkadzał zbyt mocno. 😉


Miejscówką okazała się góra Glencoe, obiekt westchnień fotografów całego UK i okolicy. Faktycznie miejsce było przepiękne, góry w tle, strumień z wodospadami i kilka drzew tworzyło fotograficzny raj. Zabrałem się za strzelanie fotek, Naza i Zdzisław próbowali mi wyjaśnić o co kaman, dotarło do mnie z 30% tego co gadali, ale pokiwałem głową dynamicznie (zimno było jak diabli) i ruszyłem. Zdjęcia poniżej są głównie z Nikona, ale jest też kilka szybkich z iPhona.


Glencoe

góra

strumien i góry

czysta woda

Po ok. dwóch godzinach chmury uciekły, wyszło słońce, zrobiło się cieplej a okolica była przepiękna. Aż się zaczęło więcej amatorów naciskania migawki schodzić i marudzić, że im zasłaniamy widoki.


wodospad 2

wodospad 3

wodospad

Takie cuda można robić lepszym aparatem jak się znajdzie wodospad :). Wychodzi bajkowy efekt.


S Dalness

Dowód na to gdzie byłem ;).


Po tym jakże udanym początku dnia chcieliśmy ruszyć dalej, kiedy okazało się, że bagażnik dachu miał dość i zamek odmówił posłuszeństwa. Bagażnik został związany tym co było pod ręką i pojechaliśmy dalej.

S bagaznik


Widoki zapierające dech w piersiach, szkockie Highlands mają w sobie to coś. Na przykład mnóstwo kijanek w kałużach.

kijanki


Albo zamek typu kurnik (Kyle of Lochalsh) 😉

zamek z oddali zamek blisko


Późnym popołudniem dojechaliśmy na Isle of Skye gdzie było już pochmurno i mżąco a pogoda zachęcała bardzie do zbiorowego samobójstwa lub wieloletniego alkoholizmu niż do biwakowania. Niezrażeni tym faktem szukaliśmy ponad godzinę miejsca na rozbicie, nawet pytanie o drogę w miejscowej bibliotece nie pomogło. Bibliotekarka wyraźnie puszczała oko do Zdzisława, który starał się nie zauważać jej demonicznego uśmiechu i szukaliśmy wiatru w polu dalej aż w końcu dojechaliśmy do pola kempingowego, które okazało się naszym przystankiem na noc. Obleśny prysznic okazał się cudownie przyjemny, obleśny sedes ulżył mym wnętrznościom (w odwróconej kolejności). Jakoś się udało rozbić namioty w deszczu i schować przed coraz bardziej zirytowaną naturą.


pogoda na biwaku


Mogliśmy wreszcie wyciągnąć się w pozycji horyzontalnej, noc w samochodzie dała nam popalić, więc musiało być lepiej. Zdzisław ze swoją suką spał w pojedynczym namiocie, który mi się nie spodobał ponieważ miał francuską flagę na jednej ze ścian, wiec nie wyglądał mi na sprzęt godny zaufania. Naza wyciągnął swoje M2 zakupione w Tesco, które z łatwością pomieściło nas obu i bagaże a i jeszcze została bezpieczna luka między nami. W śpiworach, spodniach, bluzach i skarpetkach zasnęliśmy sterani podróżą i poprzednią nocą, chłopaki dołożyli do tego jeszcze mieszankę piwa z whiskey i nastąpił teleport ok godziny 21. Wydawało mi się, że spałem już długo, obudził mnie deszcz walący w ścianki i wiatr wyjący coś w lokalnym języku. Naza też otworzył oczy, sprawdziłem czas i okazało się, że jest godzina 23.00… To była moja pierwsza pobudka z kilku, budziłem się bo było za głośno, bo kaptur mi się zsunął z głowy i mi było zimno, bo mi zdrętwiała lewa ręka, bo mi zdrętwiała prawa ręka, bo Naza chrapał, bo mnie dotykało coś zimnego i mokrego (ścianka od namiotu!), itd. Zdzisław miał jeszcze lepiej bo namiot używany kilkukrotnie wcześniej (jednak nigdy w deszczu!) okazał się przepuszczający wodę i ok 1 w nocy obudził się mokry. Zmienił śpiwór, ścisnął mocniej sukę i jakoś dotrwał do poranka. Rano podjęliśmy decyzję o powrocie do domu na tarczy, następne 2 dni miało lać bez przerwy. Wysuszyłem rzeczy w suszarni za funta gdzie też znalazłem oryginalne, polskie 2 złote na podłodze. Nasi są wszędzie ;). Spakowaliśmy graty, francuski szajs został w koszu. Kiedy tylko Zdzisław prowadził Hondę ja przysypiałem na przednim fotelu, każde hamowanie powodowało, że leciałem do przodu a przyspieszenie rzucało mnie do tyłu, więc wyglądałem jak pijany dzięcioł :).


Zaliczyliśmy jeszcze kilka przystanków po drodze żeby strzelić parę ładnych widoków.

surowo 2 surowo


Zatrzymaliśmy się na kawę po drodze, widział ktoś taki cukier kiedyś? A może się porobiły grudki od wilgoci a ja myślę, że to taki bajer;)

S cukier


Następną noc spędziłem we własnym łóżku, z grzejącą Zośką, ze wszystkimi darami cywilizacji :). Doceniłem to jak nigdy wcześniej.

4 thoughts on “Szkocja – piękny kraj, ale odradzam biwakowanie na wiosnę!

  1. No i nie było Cię u mnie w Dunfermline;)
    A szkoda;)

    Niestety Szkocja to Wiosna, Lato, Jesień, Zima w ciągu jednego dnia;)
    Chyba już przywykłam.

    Pozdrawiam
    TB;)

  2. Ajjj Panowie, Pablowych zdjec jeszcze nie widzialam, ale relacja wymiata 🙂 pozdrawia siostra Nazy ;D

Dodaj komentarz